RYZYKOWNIE - JUBILEUSZOWO
Wiem, że to ryzykowne, a może nawet więcej...
A jednak mimo wszystko korci. W końcu felieton to gatunek, w którym autorskie JA jest nieodzowne. Są zresztą przykłady, gdy to JA rozrasta się i puchnie ponad miarę. I na przykład ktoś, kto zapełnia papier gazetowy, czuje się jakby był światowej sławy pisarzem. I nieważne, że jest w tej opinii osamotniony; on może trwać w tej samotności i sto lat. Wiem, można się zakochać w sobie z wzajemnością. Zwłaszcza, jak się ma urodę Redforda. Albo De Niro.
Ale zostawmy abstrakcyjne rozważania, wszak życie przynosi jakże sympatyczniejsze przejawy. I prawdziwie twórcze. Tak się złożyło - mógłbym napisać "miałem to szczęście", ale miałem owego JA nie eksponować - że niemal od początku towarzyszę zespołowi Motion Trio. Jeszcze zanim pod koniec 2000 roku trio otrzymało Grand Prix Międzynarodowego Konkursu Współczesnej Muzyki Kameralnej, który wówczas nosił imię Krzysztofa Pendereckiego, uległem magii trzech akordeonistów, a zwłaszcza szczerości i pasji lidera Janusza Wojtarowicza. I kibicowałem im przez te lata na ile mogłem, a łamy "Dziennika Polskiego" pozwalały. Teraz, skoro Janusz Wojtarowicz powiedział to publicznie, kierując swe słowa do publiczności, która szczelnie wypełniła we wtorek Operę Krakowską, nie ma co tego ukrywać. Byłem przez lata jedynym dziennikarzem w Krakowie, który wciąż wspierał Motion Trio. Jeszcze zanim doczekało się podwójnej owacji na stojąco w Carnegie Hall, zanim mogło się szczycić wspaniałymi koncertami, a następnie płytą z muzyką Michaela Nymana, nagraną przez trzech krakowskich akordeonistów z tym światowej sławy kompozytorem muzyki filmowej i, rzecz jasna, z jego inicjatywy. Jeszcze zanim nagrało, w wersji live, podczas festiwalu we Francji, muzykę Chopina, a teraz może się chlubić tym, że prestiżowy, i wymagający!, magazyn audiofilski "Hi-Fi" ogłosił ten krążek płytą roku 2010. Mógłbym tę wyliczankę sukcesów, jakie odniosło Motion Trio, wydłużać, na przykład o nazwiska takich muzyków, z którymi ono wystąpiło, jak: Michał Urbaniak, Tomasz Stańko, Bobby McFerrin (w Polsce i Kanadzie), Trilok Gurtu, mógłbym przywołać zafascynowanego muzyką tria Joe Zawinula, który przez pięć wieczorów gościł je w swym wiedeńskim klubie Birdland, mógłbym dołączyć i koncerty z niemiecką Filmorchester Babelsberg, ale w sumie radość w mijającym tygodniu przyniosło mi co innego.
Przez lata było bowiem tak, że Motion Trio było bardziej znane zagranicą niż w kraju, bardziej, dajmy na to, we francuskim Nantes niż w Krakowie. I oto w Operze Krakowskiej jeden koncert tria z Leszkiem Możdżerem sprzedał się tak szybko, że potrzebny był drugi. I też zabrakło biletów. Miłe to w roku 15-lecia zespołu. I tu, trudno, wkroczę z moim JA, które każe mi cieszyć się z tego faktu. To takie chwile w dziennikarskim fachu, kiedy odczuwa się satysfakcję. Zwłaszcza, że miałem radość prowadzić te koncerty. I w cieniu tej muzyki ulokować własną sześćdziesiątkę. Czyż mogłem sobie wymarzyć lepszy entourage, znakomitszą oprawę, zwłaszcza, że wpadł i Zbyszek Wodecki.
Zatem piszę o Motion Trio, mając świadomość, że szczycenie się przyjaźnią z kimś tak utalentowanym i uznanym jest przejawem megalomanii, ale trudno - kiedyś to ujawnić musiałem. I wolę to uczynić teraz; za kolejne 10 lat, o ile dożyję, chwalenie się przyjaźnią z Motion Trio byłoby jeszcze bardziej niestosowne, bo przecież ich światowa kariera zatoczy w tym czasie parę kolejnych kręgów, wynosząc ich jeszcze wyżej.
Zatem - proszę PT. Czytelników o wybaczenie za prywatny charakter dzisiejszych zapisków. A muzykom Motion Tria: Pawłowi Barankowi, Marcinowi Gałażynowi, Januszowi Wojtarowiczowi nisko się kłaniam. I z uznaniem. Pięknie też dziękuję Monice Dudek, Łukaszowi Lechowi, dyr. Januszowi Paluchowi, Zbigniewowi Wodeckiemu oraz Marzenie i Krzysztofowi Pierścionkom. I Maestrze Romańskiej za uroczy wierszyk; oto po raz pierwszy w jedenastym roku istnienia "Kulturałki" doczekały się zrymowanych na ich cześć strof. Skromność nie pozwala mi cytować.
WACŁAW KRUPIŃSKI- autor tekstu: WACŁAW KRUPIŃSKI