Gorące święto muzyki
Półtora tysiąca miejsc w hali widowiskowej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie – i wszystkie zajęte. Stoisko z płytami oblężone, niekończąca się kolejka po autografy. Owacje na stojąco, szalejąca publika – to w skrócie bilans wczorajszej premiery „Polonium”, najnowszej płyty Motion Trio.
O tym, że chłopaki z Motion bardziej tworzą spektakle, niż grają koncerty, wiadomo od początku, czyli od jakichś osiemnastu lat (bo to właśnie w tym roku krakowskie trio akordeonowe uzyska pełnoletność). Janusz Wojtarowicz, lider zespołu, mówi wprost: - Kiedy nawiążesz kontakt z publicznością, wtedy muzyka nie tylko cię cieszy – ona wówczas w ogóle żyje. Nie może być przecież tak, że słuchacz zapłaci za bilet i będzie siedział, jak na tureckim kazaniu.
Akurat krakowską publiczność niełatwo rozruszać – o tym też większość artystów wie od dawna. Bądźmy szczerzy – mówią o nas, że bywamy sztywni i trzymamy dystans, że wiejemy chłodem i powstrzymujemy swój entuzjazm. A tu proszę: szaleństwo, owacje, a po gromkim „Zróbcie hałas!” rzucanym ze sceny – krzyki i skandowanie. I to wszystko po Góreckim, Lutosławskim, Pendereckim. Brawo panowie. Tureckie kazania – między innymi dzięki wam – powoli odchodzą w zapomnienie.
„Polonium” to mocny akcent na to osiemnastolecie. Nawet nie dlatego, że światową dystrybucję zapewniła Warner Classics. Ani nie z tego powodu, że zawiera polskie hity, jak Orawa Wojciecha Kilara czy Bukoliki Witolda Lutosławskiego. Ta płyta ma moc właśnie dlatego, że jest żywa. Kto był na koncercie, ten wie, a kto nie był, to i tak usłyszy w aranżacjach Wojtarowicza radość z grania. Co za ulga – słuchać wreszcie klasyki wykonywanej bez cierpienia. Może doczekamy czasów, w których założenie fraka nie będzie łączyło się z zadęciem i fanfaronadą.
Motion Trio ma w tym względzie sprzymierzeńca. Klasyka aranżowana przez Leszka Możdżera – gościa specjalnego na najnowszej płycie tria – to prawdopodobnie nowa era w muzycznej historii. Łączy go z wirtuozami akordeonu wiele, ale przede wszystkim – szaleństwo improwizacji i zabawa dźwiękiem. Nie pozbawiona wysiłku, rzecz jasna. Publiczność krakowska wczoraj, a warszawska w grudniu obserwowała bój, jaki toczył z fortepianem wykonując karkołomną partię Concerto for harpsichord and string orchestra op. 40 Henryka Mikołaja Góreckiego. Instrument oczywiście był bez szans, ale nie to jest najważniejsze. Największy atut tej interpretacji to wyczucie proporcji dźwiękowych, udane próby wtopienia się w brzmienie, jednym słowem – umiejętność grania w teamie. Możdżer nie krzyczy: słuchajcie mnie, gram solo! Wręcz przeciwnie, mówi: teraz posłuchajcie ich, a potem - nas. Mamy więc pokorę względem dzieła i jego interpretacji. Mamy nową jakość.
Utwory z płyty „Polonium” wypełniły pierwszą część wczorajszego koncertu w Krakowie. Dalej mieliśmy gorące święto muzyki, znane nam z wcześniejszych występów tria. Pokaz możliwości nie tylko muzyków, także instrumentu. Akordeon-orkiestra, akordeon-perkusja, akordeon-syntezator – wszystko w jednym, spójnym brzmieniu. Na zakończenie – oszałamiająca sekwencja perkusyjna, na trzy akordeony i mikrofon uderzany dłonią przez Pawła Baranka. I jeszcze Chopin na bis – z Możdżerem w pakiecie. Coś, na co zawsze czekam i co za każdym razem dostaję w odmiennej odsłonie. Aranżacja Preludium e-moll to już legenda – sam Janusz Wojtarowicz też jest zwykle ciekaw, co tym razem zagra Możdżer. Improwizacja Leszka ogranicza się najczęściej do jednej ręki – wystarczy, żeby otworzyć mózg i grzebać w środku.
Wczoraj dostaliśmy jeszcze bonus – Mazurek C-dur op. 24 nr 2. Pomysł najnowszy, wymyślony i dograny podczas próby przed koncertem. Lekki, świeży, dla zabawy zwieńczony hejnałem mariackim. Warto się pochylić nad tą aranżacją, panowie muzykolodzy. Bo może to jest właśnie ten nasz Chopin, odczytywany na nowo.
Maria Wilczek-Krupa
MARIA WILCZEK-KRUPA