Cyja na salonach. 18 urodziny MT
POLSKA MUZA - 2014.11.18 (Maria Wilczek-Krupa)
Grali na ulicy i w Carnegie Hall, współpracowali z L.U.C-em i z Krzysztofem Pendereckim. Należą do muzyków, którzy znają swój instrument od podszewki i potrafią zrobić z niego wszystko – bęben, syntezator, kobzę albo werbel. Mogą śpiewać na akordeonach lub urządzić na nich barbarzyńskie święto wiosny. Dziś, po osiemnastu latach od debiutu już wiadomo, że potrafią zagrać wszystko.
Swoją pełnoletność Motion Trio świętowało wczoraj w Operze Krakowskiej. Wzięli ze sobą spory bagaż na to osiemnastolecie – dziesięć płyt, podobną ilość prestiżowych nagród i długą listę słynnych partnerów estradowych. Bobby McFerrin, Michael Nyman, Trilok Gurtu, Tomasz Stańko, Leszek Możdżer, Zohar Fresco, Michał Urbaniak, Józef Skrzek, Krzesimir Dębski, Anna Maria Jopek, Kuba Badach. A wczoraj, jubileuszowo – gwiazda Metropolitan Opera, Małgorzata Walewska.
Jeśli prawdą jest to, co mówi lider zespołu Janusz Wojtarowicz, że celem zespołu było (i jest) wprowadzenie wyśmiewanej niegdyś „cyi” na salony i zrobienie z niej estradowego instrumentu, to – drodzy panowie – można spać spokojnie, bo się wam udało. Świadczą o tym tłumy i owacje na stojąco nie tylko te z wczoraj, z wypełnionej po brzegi sali Opery Krakowskiej, ale z wszystkich trzydziestu paru krajów, które odwiedziliście: z Estonii czy z Tajwanu, z Izraela i z Ameryki, z Islandii, Singapuru, Nowej Kaledonii czy Norwegii. Osiemnaście lat temu nikt by nawet nie pomyślał, że „zwyczajny” akordeon wzbudzi podobne emocje i wywoła aplauz wielotysięcznej publiczności.
Wczoraj – w porównaniu z niektórymi występami w prestiżowych salach świata – było kameralnie. Mało gadania, za to dużo grania. Swoisty przegląd działalności Tria – zniewalający Komeda i liryczny Chopin, zagrane z ogniem własne kompozycje. Trochę orientalnie i trochę po szkocku, odrobina jazzu i fragmenty opery. Rozczulające Preludium e-moll Chopina i przerażająco wierne odgłosy gier komputerowych w kompozycji Pawła Baranka. Ta wszechstronność to zapewne efekt uboczny zarabiania na tzw. „streecie”, kiedy trzeba było dostosować repertuar do coraz to innej aury i rzeczywistości. Teraz procentuje – swobodą wykonania, umiejętnością skakania po stylach, formalną żonglerką. To wszystko podparte bujną dynamiką, odważną grą barw i śmiałą narracją – bo występy Tria to także spektakle, z własną kompozycją świateł i animacjami na ekranie. Prawdziwie nowa jakość, zaspokajająca – jak chciał Konrad Lange – potrzeby obydwu zmysłów wyższych: wzroku oraz słuchu. Uświadomiłam sobie wczoraj, słuchając onirycznej aranżacji kołysanki Komedy i wbijających w krzesło sekwencji perkusyjnych z własnych kompozycji Wojtarowicza, Gałażyna i Baranka, że jestem żywym dowodem na spełnienie misji krakowskiego tria. Osiemnaście lat temu ja też uśmiechałam się z przekąsem na samo wspomnienie o akordeonie. Dzisiaj wam, panowie, prawdziwie zazdroszczę.
MARIA WILCZEK-KRUPA