Cookie Consent by Free Privacy Policy Generator
Ten tekst przeczytasz w: 5 min. 51 sek.

28.11.2014 - Klasa akordeonu - z ulicy na najlepsze sceny świata

W opasłym tomie sestencji Toma Waitsa znajduje się jedna poświęcona dżentelmenowi: " To człowiek, który potrafi grać na akordeonie, ale tego nie robi"
.

Kariera krakowskiego Motion Trio poniekąd potwierdza te słowa - dżentelmeni najpewniej nie wytrzymaliby ośmiu lat grania na ulicy. A przecież bez tego doświadczenia nie byłoby kolejnej dekady sukcesów: koncertów w Barbican Centre, czy Carnegie Hall, występów u boku Bobby'ego McFerrina, czy Tomasza Stańki, wreszcie wspólnego albumu z Michaelem Nymanem. Janusz Wojtarowicz, Marcin Gałazyn i Paweł Baranek - absolwenci krakowskiej Akademii Muzycznej - osiągnęli zresztą o wiele więcej: tchnęli nowe życie we wzgardzony instrument. Jak twierdzą, nie mieli wyjścia.

WIELKA TUŁACZKA

Czas na kolejną sestencję. Tym razem z mądrości ludowej: "potrzeba matką wynalazców". Lider zespołu, Janusz Wojtarowicz, przyznaje, że jako student w klasie akordeonu nie widział dla siebie żadnej przyszłości. Szczytem marzeń byłaby praca w szkole, bardziej prawdopodobne wydawały się jednak chałtury w knajpach lub zmiana zawodu. Postanowił działać. - Gdy człowiek nie ma jasnych perspektyw, stara się coś wymyśleć - tłumaczy. - Wpadłem na pomysł, aby podczas jednego z wykładów zaimprowizować utwór. Potrzebowałem do niego jeszcze dwóch chłopaków, bo chciałem napisać kompozycję na trio. Utwór nazywał się "Sounds of War" i był poświęcony wojnie w Czeczenii. Tak się złożyło, że na tym wykładzie byli akurat ludzie z Kanady, którzy zaprosili nas na festiwal w Vancouver. Rok później graliśmy na Music West i był to pierwszy oficjalny występ Motion Trio. Szczęściu trzeba było jednak pomóc. Tworzyć własny materiał, transkrybować utwory napisane na inne instrumenty i przede wszystkim dużo ćwiczyć. Krakowskie trio zdobywało szlify na ulicach. Rzadko kiedy były to ulice ich rodzimego miasta. - Grywaliśmy w połowie Europy - wspomina Wojtarowicz. - Jeździliśmy do miast francuskich, Bazylei, Frankfurtu czy Monachium. Muzycznie ulica nie uczy niczego, ponieważ nie poćwiczysz tam ani formy, ani artykulacji. Pozwala ona jednak zdobyć umiejętność radzenia sobie z własnym wstydem. Nagle trzeba wyjść i przekroczyć anonimowość. Słychać, że o graniu w takich warunkach Motion Trio wie bardzo wiele. Jego założyciel tłumaczy, że na "przelotówkach" (np. tunele) można w kółko grać jeden utwór, a na skwerach, czy w parkach warto zacząć mocniejszym akcentem. Przyznaje, że granie do kapelusza nauczyło ich także sprytu i samodzielności, bo przecież nocą trzeba znaleźć nocleg, a za dnia - odpowiednie miejsce do grania.- To była uliczna tułaczka. W czasie studiów odbywała się zazwyczaj w wakacje, pozwalając nam zarobić na utrzymanie w Krakowie - wyjaśnia artysta. - Gdy już skończyliśmy studia, wyruszaliśmy w kwietniu, kiedy robiło się ciepło. Charakter tych wyjazdów zmienił się dopiero w 2000 r. - dla Motion Trio przełomowym i szczęśliwym. Ukazała się wtedy płyta "Pictures from the Street", będąca swoistym podsumowaniem pierwszego etapu kariery. Co ważniejsze jednak, Motion Trio zdobyło pierwszą poważną nagrodę: Grand Prix Międzynarodowego Konkursu Współczesnej Muzyki Kameralnej im. Krzysztofa Pendereckiego. - W tym samym czasie byliśmy lekko bezrobotni, ale dużo ćwiczyliśmy, spotykając się u Pawła w Akademiku - mówi Wojtarowicz. - Gdy dowiedzieliśmy się o takiej szansie, zaczęliśmy ciężej pracować. Mało kto pamięta, ale rok wcześniej zdobyliśmy trzecią nagrodę w swojej kategorii. Nas jednak to nie satysfakcjonowało. Zebraliśmy się w sobie i wygraliśmy. To zwycięstwo było tym cenniejsze, że podczas konkursu zaprezentowaliśmy własny utwór. Triumf przełożył się na zainteresowanie wśród promotorów i kompozytorów. Chwilę później zespół leciał już do Stanów Zjednoczonych. W trasie jest w zasadzie do dziś. Najczęściej występują w trio, ale zdarza się im grać z innymi muzykami. - Zderzenie się osobowości zawsze jest przyjemne - przyznaje Wojtarowicz. - Zwłaszcza gdy są to tacy muzycy jak Tomasz Stańko, Michał Urbaniak, Krzesimir Dębski, Małgorzata Walewska, czy Leszek Możdżer. Akordeon ma taką zaletę, że bardzo dobrze uzupełnia się z innymi instrumentami, zachowując przy tym pewną odrębność. Proszę sobie wyobrazić Kronos Quartet z orkiestrą symfoniczną - to by się powielało. W przypadku naszego instrumentu nie ma takiego problemu: brzmi to ciekawie. Nie powielają się także współpracownicy. Obok wspomnianych tuzów jazzu i muzyki klasycznej Motion Trio pracowało także z popularnym raperem Łukaszem Rostkowskim, znanym jako L.U.C. - Graliśmy w Elblągu tego samego dnia - wspomina Wojtarowicz. - Spotkaliśmy się później w hotelu i przegadaliśmy pół nocy. Spodobało mu się to, co robimy, i przez następne trzy lata trwały przymiarki do wspólnej płyty. Oczywiście hip-hop to nie jest nasza stylistyka, ale płyta została zauważona. W internecie tych utworów posłuchało ponad milion dwieście tysięcy osób.

INSTRUMANT Z PRZESZŁOŚCIĄ

W przeciwieństwie do wielu instrumentalnych formacji o klasycznym zapleczu Motion Trio wykonuje przede wszystkim własną muzykę. Kompozycje inspirowane awangardą, folkiem, popkulturą, a nawet grami komputerowymi. - Byliśmy jeszcze wówczas dość młodzi, a Paweł czasem przesiadywał w kafejkach, grając na komputerze- tłumaczy lider zespołu. - Wpadliśmy więc na pomysł, żeby wymyślił kompozycję, która imitowałaby dźwięki gier komputerowych. Napisał "Game Over" i od tego się zaczęło. Płyta "Play-Station" odbiła się szerokim echem, pokazując bogactwo dźwięków, które można wydobyć z akordeonu. Jak twierdzą muzycy, za pomocą trzech takich instrumentów można przełożyć brzmienie całej orkiestry. Chwalą się, że w ich wykonaniu "Orawy" Wojciecha Kilara udało się odtworzyć aż 98 procent oryginalnych dźwięków. Ten ostatni utwór trafił na "Polonium" - najnowszą płytę Motion Trio, będącą hołdem dla rodzimych mistrzów partytury. Znalazły się na niej także utwory Góreckiego, Pendereckiego i Lutosławskiego. Album kończy zaś kompozycja profesor Marty Ptaszyńskiej, napisana specjalnie z myślą o krakowskim zespole. To sytuacja niecodzienna: jak przyznają muzycy, z zamówieniami na akordeon nie jest najlepiej. - Kompozytorzy bardzo często nie wiedzą, jak komponować na ten instrument - wyjaśnia Wojtarowicz. - Mają na to wielką ochotą ale po prosu średnio im wychodzi. Z tego powodu jakiś czas temu napisałem i rozesłałem po świecie vademecum: "Jak pisać na akordeon". Dostałem wiele zapewnień, że ta publikacja naprawdę się przydaje. Ten brak umiejętności wynika m.in. z przeszłości samego instrumentu i związanych z nim stereotypów. - Akordeon z reguły kojarzy się z jakimiś kafejkami, czy graniem na weselach - mówi twórca Motion Trio. - Ludzie wyżywają się na tym instrumencie, a jakoś nikt nie zwraca uwagi , że w tej samej kafejce i na tych samych imprezach grało się także na skrzypcach, czy klarnecie. Brak też wielkiej literatury na akordeon; nie ma w polskiej historii żadnego "Chopina akordeonu". Może dlatego, że jeszcze do połowy XX wieku brakowało instrumentów wysokiej jakości. - Ten dźwięk był bardzo plebejski, a o poprawę brzmienia było trudno, bo to skomplikowana konstrukcja. Sam instrument nie zachęcał więc kompozytorów - dodaje Wojtarowicz. Tendencja jednak zaczyna się powoli zmieniać. Wystarczy powiedzieć, że w kwietniu odbędzie się premiera utworu "Toccata Barbaro", który z myślą o Motion Trio napisał wybitny rosyjski kompozytor Wiaczesław Siemionow. Jako pierwsza usłyszy go krakowska publiczność.